Moja podróż zaczyna się o 6:25 po nieprzespanej przez nerwy nocy. Na szczęście towarzyszyły mi one tylko przed wyjazdem na dworzec i w Warszawie. Tak, spanikowałam w Warszawie: pogubiłam drogę na przystanek, wrzuciłam monety do biletomatu nie tam gdzie należy, zmachałam się biegając z 20kilogramowa torbą po WC (cala prawda o dworcu Warszawa Centralna) szukając kiosku. Warszawiacy to bogaci ludzie – trudno znaleźć kogoś kto mógłby rozmienić banknot na drobne monety by sierota z Bydgoszczy mgła kupić sobie bilet... I to jaki – oferują trzy rodzaje biletów, żaden o nazwie „jestem ze wsi i chcę dojechać na lotnisko”. W końcu się udało, i ja oraz moje torby znalazłyśmy się w autobusie 175. Na lotnisku znalazłam towarzyszkę podróży lotu do Pragi – panią, która idealnie dogadałaby się z moja mamą.
Gdy bagaże zostały nadane a bilety odebrane pozostało tylko oczekiwane na odlot. Na warszawskim lotnisku trudno jest się zgubić. I chociaż ceny w sklepach i automatach są dwukrotnie wyższe, to w miły sposób można oczekiwać na lot.